środa, 11 grudnia 2013

Wirnik, obraz za dwa miliony1

Przeto panny powinny przodzić chodnikami
Nazbyt już nurkowania
Jest złotem, co tam masz
Dźwięk dźgnięcia do potęgi
Kiedy szpadą ugodziwszy w godność
Uważam, że jest naprawdę piękna
Jest tam, jesteś?
Tyś ma wolność i nadzieja
Witaj, więc i objaw się
Wierzę, że kiedyś
Co zrobić by dostać?
Będę za Tobą podążał
To obrzydliwy świat dla małych rzeczy, ludzi
Boję się tego, wszakże mogę tak wiele
Zrób coś by żalu nie płodzić
Moja, moje zdziwienie
Tam jest otwarte okno
Możesz przez nie przejść
Do życia innych, bo tu nie można
Przywary są z wilkami, płyną
I zwą je podskokiem, gdy każe mi tańczyć
Rozleniwienie, gdy wodzi palcem po piersi
A mi wraca radość, rad jestem, że Cię oglądam
Jestem terroryzowany
Jeszcze przed progiem stajesz się ogniem
Numer pokoju 666 zobaczywszy, pukam
Gubisz odzienie, wiem skąd pochodzisz
Cienki materiał przywiera do wilgotnego ciała
Słyszę szept, a tu boga nie ma
O moja! Znów zgubna jest Twa prostota!
Daj oko nacieszyć, oko to widzi
Ale czy to ta sama Ty?
Chmury w sobie zakochujesz
Panowie sukces! Winszuję!
Wtargnąwszy teraz rozumiem, macie tak duży rozmiar
Powoduje rozkwit, ocal swą niewinność póki możesz
Panna wietrzysta, trzyma mnie wysoko, wyżej, wysoko!
Pokornie nasącza rozczarowaniem
Nie przestawaj, więc cokolwiek robisz
Spieszmy się na śmierć póki sama nie przychodzi
Gorzki człekowstręt się odkłada i mnoży
Czymże w obliczu ziarnka piasku
Jesteśmy tym samym tworem
Ktoś? czy chce ze mną lecieć
Wszędzie gdziekolwiek oko daję, jest twarz
Więc trzymaj mnie, obróć w nieskończoność
Zawdzięczam Ci lot? szukam w tej matni zapomnienia
Gdyby tylko huragan stał po mojej stronie
To jest już puste, jem jest wypita
Przebija odór, upija się w pustkę
Na pal nabite w jeszcze dawnej Polszy tablice
Jeśli to tylko życie?
Potykam się o informacje
Ty! Ty! To mniemanie, jeśli to jest prawdziwe
Jeno fragment z całości, a ja zwisam, opadam
Powoli i nie do zniesienia
Każdem możność miał i ma obaczyć
Publicznie językiem ognia rozluźnienie rozprowadza w kończynach
A oko to czuje, wędruje po Tobie
Oko, kim Ona jest? Odpowiadaj!
Mów póki widzisz
Miej serce i zdradź ów sekret
Cóż to ja, o kim pisuję?
Odium cyniczne, circa cirrus
Muska mózg w najniegodziwszy ze sposobów
Jesteś tu by trzymać mnie na dnie
Nigdy tu nie byłem fizycznie
Odpychasz mnie, gdy pnę ku górze
Jak w tym jednym jedynym dniu, kiedy ja rzekłem nie
Teraz czuję się źle, bo wiem
Za panowania Wielkiego Wirnika z Tobą się kochałem
Przeto Cię już nigdy nie obaczę?


Rewolta - często pożywienie motłochu1

W wymamrotanych twierdzeniach sączących przez rurkę swój żywot
Słowa powiedział - Galilejczyku, zwyciężyłeś
Zbity z tropu, sam także umęczon na krzyżu
Panie, nie wydzieraj rozumu własnym stworzeniom
Nie opuszczaj świątyń, którą sam wybudowałeś sobie
Mówią i krzywią się w płaczu rozdartym matki swych dzieci
Bo ten, kto broni wszystkiego nie broni niczego
Orcio, bo w swym świecie, więc spokojny
Rzec by można autyzmem ukojony
Henryk przed śmiercią pytał, z kim my prowadzimy wojny
To tylko dobry dramat, pożywka Boga
Dopóki człowiek żywy dopóty żrą nas wojny
Jeden do Boga, drugi do siebie
Nigdy nie zaśniesz spokojny
Szatański chór z uśmiechem i hartowanymi rogami
Mefisto rzuca do świętobliwości odsłaniając obślinione kły
Tyś Wielki, w grę ze mną wstąpiłeś
To Ty na próbę swych bez wahania rzuciłeś
Prawie wszyscy zginęli i Ty świętym siebie rozkazujesz nazywać?
Pasujemy do siebie, spójrz cóżeś zrobił uhh ty, towarzyszu Bogu!

Z upodobania nawiązanie do;
Nie-Boska komedia, Zygmunt Krasiński












Smutek nad naturą1

Czymże słowo, kiedy ja nie mogę
Czymże dusza, kiedy nie istnieje
Bo stoję nagi, nagi mój umysł
I te wszystkie bohatery
Kto trzyma w szachu mój czas?
Na prawdę chciałem coś wielkiego
Coś nieprawdopodobnie wielkiego
Odzwierciedlić, mnie, mój czas, uczucia
Moją pamięć, temu, co poznałem
Bo czymże ów człowiek
Co to za niesamowita jednostka
Rozdarta emocjami, rządzona zachciankami
Krucha istota czekająca na śmierć
Krucha istota oglądająca śmierć, opłakująca
Żałująca, nierozumiana
Mogę pomijać siebie i grom kłucia
Są inne, większe, były inne, jeszcze większe
Były gwałty, były mordy, rzeźnie i buta
Czymże jest, więc mózg, który daje złudzenie
Myślę, że żyję, że przechodzę wzdłuż wąwozu amoku
Pagórki i przez morza
To ja czy mój mózg
To ja czy impulsy, neurony
To ja czy zwierzę, bestia?
Natura jest draniem, a egoizm ze sobą zmaganiem

Więc dobądź miecza i do walki!

Nie wierzę1

I krzyczeć mam ochotę marnawy Stwórco
Upaść na kolana, nic już nie widzę
Wyciągać ręce do piekieł gorących
Błagać, prosić o zrozumienie
Jaki był sens!?
Nie wolno nam go poznać!
O cierpliwość proszę
Jedno zadanie mi pozostało
Wieki trwać będzie
To moje wyzwanie
Módl się, więc synu do pieniędzy
Nie widzisz ulicznej nędzy?

Na wschodzie bez zmian1

Rzeknij no, czy udajemy?
Pośrodku śnieżnej pustyni
Toczą ludzie prawdę
Z tej prawdy gniewem się dymi
Toczy się ją na zachód
Z zachodu śnieg prószy w oczy
Więcej ludzi na wschód kłamstwo toczy
Do samego celu ze wschodu dochodzi niewielu
Zaś liczna ich wataha w drodze wymiera
Potężna śnieżyca na wschodzie jest dla nich trwogą
Gdzie suche dłonie i krwawe uśmieszki
Ich szyje mają wieczystego kłamstwa wywieszki
A mózgi nitami rdzawymi zabezpieczone na lata tułaczki
Bo czas płynie szybko, a na wschodzie bez zmian

My - pyszni, niegodni "ludzie"1

Szpiedzy wychodzą z wody i to okropne
I czujesz się źle, bo wiesz
Wiem gdzie patrzą i czego szukają
Co dzień rano na polowanie, błyskotek szukają
Z dziesiątego piętra wyskoczą
Bylebyś tylko dał im ten banknot mój Panie
Wiją się, płaszczą, wiercą partacze
Bo nominał ujrzeli, wiedzą, że możesz im zapłacić
Strzelają, kradną, kłamią i gwałcą
NBP was łechta, mori mori memento
Bo złoto kapie niczym woda z nieba na pustyni
I chociaż wcale nie musi tak być
W umysłach swych jednak rysują sztabę, grubą i pewną
Panie i Panowie połysk złota nas poróżnił
Połysk złoty hieny spłodził
Zjemy Twój skarb, wygryzam już wybite 585
To nas poróżniło
Złoto z nas zakpiło

I czujesz się źle, bo wiesz, że złoto świat zniszczyło

Wielki świat1

Nawet w samotną długą noc
Dryfują jak marynarze, lecz nie na wodzie
Tuż za słońcem wypełniają się
Kłamią dla szczęścia
A teraz możemy spalić niebo uwierzysz?
Przez cały dzień na myśli oceanie
Straszliwe dni wokół nas, deszcz
A Ty masz piękne, duże oczy, Pani
Wróć proszę tam skąd przybyłaś
I powiedz im, powiedz im, że jesteśmy poza domem
Zostaw im słowo, bo jestem jednym z marynarzy
Powiedz im, że kiedyś wrócę, że wszyscy są bezpieczni

Panie pobłogosław mój miecz1

Panie, pobłogosław mój miecz
Oto ja przed Tobą stoję i udaję
Modlę się do wyimaginowanej postaci
Ale pobłogosław mój miecz
Będę za Ciebie walczyć, chociaż Cię nie ma
Będą Ciebie obwiniać, chociaż Cię nie ma
Niechaj wróg mój spocznie na pobojowisku
A sztylet wbity w jego serce
Dowodem będzie mojej miłości do niczego
Tak mi dopomóż Bóg (, którego nie ma)


wtorek, 10 grudnia 2013

Skórzany fotel1

Gasisz go..
Jednorazowi szczęściarze?

Widzę ich gasnący żar oczyma wyobraźni
Kiedy ogień walczy o przetrwanie
Dusi się i przeżywa rozdwojenie jaźni

W bordowym kolorze zostawiła ślad na jego filtrze
Topiąc resztki w porcelanowej popielniczce
Mając w gotowości kolejnego
Pozostając wgnieciona w oparcie skórzanego fotela
Będąc od tak dawna pozbawiona emocji
Stworzona by doświadczać
Teraz może rozpłynąć się w nim jak czekolada
W półuśmiechu zwraca się ku memu obliczu natchniona
W myślach uległych, doń erotyku wraca roztargniona
Pod powiekami, pośród niegrzecznych imaginacji
Pośród kreowanych dwuznacznych sytuacji
Zataczając krąg w potencjale wyobraźni
Ponad czas, dokonując umysłu stymulacji
To wszystko, aby spojrzeć na moje dłonie
Może ich dotyk, kiedy tonie
Niewinnym gestem mnie wreszcie przywołuję
Nie patrząc na lico, jeno na dłonie

Teraz czujesz na szyi już nie tylko ciepły oddech
Dotyk zwiastuje bliskość, obecność
Wrząca skóra zaś spełnienie

Pozostało jeszcze na horyzoncie bordowe morze
Spokojne wody o wyraźnym kolorze
W delikatnie zaznaczonym wargami szkle
Pomyślałem taki smak, jaki wiek



Z czasem okazuje się piekłem
Pamiętaj jednak jak Ci było gorąco
I przeżywaj na nowo
Odetchnij, rozluźnij mięśnie
Musisz jeszcze wystygnąć











poniedziałek, 9 grudnia 2013

Szwedzka historyjka1

Nie sługa serce, to prawda
Lecz świetne z serca jest więzienie
Od kiedy tam zawitałaś wyjść nie możesz
I ja Cię wypuścić nie potrafię
I rozmyślam, zaglądam w przeszłości odmęty
Czemu to właśnie Ty..

Tyle dni oblanych Twoim mirażem
Szepczesz do ucha, gdy jestem w zadumie
Nim podejdę Ty ode mnie będziesz dalej
Blisko to nie całkiem dobrze, zaś daleko całkiem źle
Cóżeś Ty za Pani co o poranku zanikasz?
Cóżeś, więc jest za puchu wątłego Pani!

Po dziś dzień spowita wielką tajemnicą
Na wpół obca, egoistyczna
Z Tobą jak na obczyźnie
Słowem nie sposób dać temu opis
Każdem już widział i mógł poczuć
Jak z początku Twój uśmiech wypełnia serca po brzegi

Gdzieś daleko stąd byliśmy
Ty wróciłaś, wolisz bliżej tak jak chciałem
Cóż, zgubna Twa prostota
Radość, że znów Cię spotkałem
Radość, której tylko we śnie zaznałem
Jeszcze trochę bliżej ziemi, jeszcze kroków trochę dalej..

Tyś wojenka, a ja wolność
Nikt nie wiedział, co jest dalej
Kogo kochać z szablą w cieniu
Z nożem na gardle mając tyle na sumieniu
Tylko kocham tą urodę, co nóż w plecy wbija
Puchu marny!
Puchu marny!


Religia chleboroba1

Więc jestem fanatykiem
Też nim był mój poprzednik
I też będzie następny i kolejny nikczemnik
Kurwiki w oczach, ogień
Kim Ty jesteś?
Ty piękna sama pewnie nie wiesz?

Diabeł niewiastę posłał, dał jej gniew
Powiew złości zostawia głęboko w ziemi
20 metrów pod poziomem morza, tam zabiera ciała
I co raz niżej i ja się zapadam, a ona czerwona zorza
Podziwiam jej furię, jej rozjuszenie
Jak na twarzy rankor daje się we znaki
Wtem spokój wszystkich wód osiąga kres

Jednak anioł niewiasta, jej radość
I chociaż uśmiech to rzadkość
Ten, kto zaznał zawsze go będzie pożądał
Każdy, który ją kochał kochać będzie już zawsze
Lecz to tylko, krótkie chwile
To jest diabeł, przyszła mogiła
Zdradziecki uśmiech i gest



Związek utopijnych mędrków1

Na chmurę myśli czasem nachodzi
Czułość jak słońce wschodzi
Było by pięknie
Trwało by wieczność

Okazało się, że stoi pomiędzy wielki mur
Zaraz za nim szerokie pasmo gór
Jednak jest pewna nadzieja
Podobno Ci, co upadli na ziemię
Ci, co wznoszą ku niebu ręce
Oni wszyscy podobno mogą rzucić się sobie w ramiona
I radość w tedy pulsuje
Ale tylko podobno..

Dotrwałem do wniosku
Kto by tylko pomyślał
Kusisz jednak
Kusisz uczuć włóczęgę

Żeby kusiło ogień by rozpalał
Serca zapalał
I gasił i popiół zostawiał
I litery ku Tobie wznoszę
Ja Cię kocham, ja Cię proszę
Utopia na chmurze, witaj wiatr, bo wiejesz
Uśmiechnij się dla mnie, kochana promieniejesz

Uśmiechnij się szybko, bo już czas, już zachodzi..

Lisica1

Na ten czas szlachta na koń wsiędzie
Jadą wszyscy, każdy dubeltówkę dobędzie
Oczekiwanie aż osobliwe istnienie przybędzie
Obacz, cóż Ci pokazałem

Otóż wszyscy czekali
Oczy wlepiali
Stale nasłuchiwali czegoś w oddali
Tylko jam obaczywszy zamilkł

Cóż żeś spostrzegł, więc?
Raz tylko się spojrzałem
Więc, cóż się stało?
Powiedz w końcu, cóż widziałeś?

Coś przyciągającego, kuszącego i skromnego
W ten dzień sobie przysiągłem
Rzucam sobie wyzwanie
Ślepi, szlachta nawet nie obaczy!

Odę, więc z patosem wznoszę
Sławię jedną z Nimf zatem
Sławię odą w moim sposobie
Urodę warto wypomnieć, gdy to uroda bogini

Wąsacze się głowią, gdzież to wyzwanie
Nie dostrzegli sprytu lisicy
Puste głowy, za wąs łapią


Nigdy jednak Ciebie, nimfy szlachcianki nie obaczą!

Udawana skromność, ciepły maj

Gdy tak patrzę na Ciebie gubię się w przestworzach
A oczy Twe delikatnie odbijają światło niczym na niebie zorza
Siedząc, zmysłowo stopy swe układa
Ah przeklęta Ty niewiasta!
Władasz mym umysłem
Za mnie kochasz i za mnie odpowiadasz
Zaś ja jak przedmiot, co się rusza i ma parę oczu..
Kiedy Ty piękna jak dojrzewająca róża
Czynisz mnie swym niewolnikiem, nieukochanym człowiekiem
Nie dbam o to, cyrograf z diabłem spiszę i zaprzedam swą duszę

Głowa Twa odchylona do tyłu
A włosy prawie jak w słodkiej agonii na wiatr wydane
Opuszkami palców sunie po twarzy
To miłe uczucie z nim już nigdy więcej się nie wydarzy
Muska Twoją szyje, a Ty w końcu zamykasz oczy
Ahh i wreszcie, wreszcie jesteście przytuleni
Przyciskasz go mocniej do siebie
Zatrzymaj czas, myśl ta w głowie
On nie wierzy, a Ty jak głupia mówisz myślą do tego, co rzekomo na niebie
Nie dajesz nic nigdy poznać po sobie

Na nic moje rady, bo wiem, że nie posłuchasz
Wiesz, że One mają nas na uwięzi
Później sumienie takiego nędzarza jak ja czy Ty
Tam będzie krew, pełno krwi
Nie martw się nic drogi mój Kawalerze
Wiemy, że One jak żmije
Lecz.. ten piękny ich cieniutki głosik
Ona złagodzi każde Twoje obawy
A dotyk jej zabierze Cię z tej ziemi
Czujesz jak Cię pragnienie rozrywa?

Kto koszty pokrywa?
Kto za tym stoi?
Pomyśl, gdy wasze ciała splecione w jedną całość
Wtedy cały świat to jedna wielka żałość i nic Was nie obchodzi
Harmonii, gdy ciało z ciałem się godzi
Boście spleceni razem jak kosze z wikliny
W patetycznym uniesieniu
W gorącym spojrzeniu
Dreszcze, krew biegnie, goni czy płynie
To wszystko spowite w ten zmysłowy jej krzyk rozkoszy

Wtedy obiecaj, że Ty już zawsze przy niej
Dla niej tylko pozostaniesz wierny
I tylko Ty jeden wiesz jak ona spogląda na Ciebie z podnieceniem
Jesteś cholerny szaleniec tylko Ty jeden wiesz jak Ona się śmieje
Tylko Ty jeden, zaboli Cię każda jej łza
Gardzisz światem, kiedy jest nieszczęśliwa
Ale kochasz ją nawet, gdy jest złośliwa
I kto by powiedział, że jest człowiekiem
Przecież to istota nie ludzka
To Ona jest Twoim bogiem, Ona Twym zmartwieniem

Wszakże toż to kobieta
Gardząca nami i naszymi obietnicami
Ciągle wzdycha, obraża się i narzeka
Dramat to przecież drugiego człowieka
Bywa, że jak pies na Ciebie szczeka
Ale przecież wiesz jest delikatna jak aksamit
Wybuchowa dokładnie jak trotyl, heksogen, dynamit!
Jest szczęściem w nieszczęściu
A Ty głupcze pragniesz jej już w pierwszym podejściu
Niech Ona się zdziwi, niech się zainteresuje i pierwsza salutuje

Kwiat Twój o przyciągającym zapachu
Zgubna Twa prostota przyznać muszę
Ileż razy jeszcze to powtórzę
Pełna przepychu ta istota, to bóstwo
Na każde wezwanie, więc przemyśl to dobrze
Nawet złota karoca, kryształem obite pierścienie
Wtem głębokie jego spojrzenie
A wtedy Go najpiękniejsza nie zwiedziesz
Nie oszukasz niewolnika
Nie zmienisz tematu, gdy Cię zapyta

Możem wrażliwy lub spaczony
Możem nie raz życiem przytłoczony
Ale za to prawdziwy i szczery
Nie żaden idiota z plastiku wytworzony
Ani też nie kłamstwem wypełniony
Jeślim głupi bom prawdzie nazbyt zaufał
Ty też bądź, proszę, to dla mnie, dla niego
I ufaj zawsze, On na ręce nie patrzy
Pragnie dostrzec coś więcej, duszy Twojej szuka
Otwórz się, a zyskasz nie stracisz

Cóż ja poradzę na wasze wdzięki
Cóż On poradzi przecież to kobiece ciało
Myślisz, że się nie skusi?
Ale wiedz droga, że tu chodzi o Ciebie
Przecież to Ciebie chce klejnotami najlepszymi obrzucić
Przecież to do Twych stóp się rzuci
Przecież to Ciebie ponad wszystko On lubuje
A On znów wierszem
"Niech mnie ktoś zamknie lub skuje
Niech Twą obecność przy sobie poczuję"

Piękna Panienko On Cię dziś porwie
Wyobraź sobie noc, pełnia, szumią liście, słychać wodę
Nazbierał dla Ciebie owoców kiście
A Ty, co dla niego zrobisz?
Wiesz, że to zwierzę, wiesz, o czym myśli
Wiesz, czego Ci nie powie
Wiesz, że niczego się tak łatwo nie dowiesz
Przemyśl swoją postawę
Łatwo jest wzbudzić obawę
Patrz! co On robi?

"Porusza stopą po czystej ziemi
My wszakże od piękna uzależnieni"
Widzisz, jaki pomyleniec, między życiem a nauką
On wiersz dla Ciebie stukał
Całe noce ciężko sypiał
Pozwól mu, spraw tak by się wysypiał
Skończył, a Ty składasz pocałunek na jego ustach
Rozpusta? rozpusta?
Jeszcze nie teraz
Popatrzmy na niebo, popatrzmy na gwiazdy



Jeden ze starszych utworów, nie jestem do końca pewien czy powinien zostać opublikowany gdziekolwiek, ale niech się dzieje, może coś jednak w sobie ma.







Legenda o naturze1

Więc zjawiłaś się jak pocisk
Spadając na moją głowę
Z czarnym niebem
Późną nocą, na moje życzenie
Patrzyłem, gdy tylko mogłem, spoglądałem
Jak do porywania dymu się delikatnie zrywały
Wzroku odczepiać nie chciałem
Głęboko w sobie skryłem marzenie
Ażeby je poznać, poczuć
Bo w sobie kuriozalny kształt skrywały
I był to zamach, zamach doskonały
Zamach na wszystko
Na uczucie, wartości, definicje i zasady
Krótkie uniesienie, podmuch nieskończoności
Co serca winno rozpalać i poznać nawzajem

Zaiste! Ale w sercu uczuć nie mogło takich rozpalić
Natura człowieka
Potrzebą nie z serca, a ze pospolitej egzystencji
Myśl ta wielka wzywa milczenie
Ale to serce! serce, które niczego poczuć nie mogło
Ono nie sługa i czuje
Zwiodły mnie Twoje oczy
Odbijały światło jak wody strumienie
A każdy kolejny papieros wysyłał mnie jeszcze dalej
Dalej, głębiej, wiercił dziurę w myślach
Burzył konstruktywną rozmowę
I nie mój, a Twój papieros
Kiedy Twoje wargi go obejmowały
On nie miał nikogo
Każdy z nich był jednorazowym szczęściarzem
To jak pustelnik
Koniec mojej wyprawy stał się początkiem
Początkiem egoistycznej wyprawy
I wtedy nic nie było ważne

Ku Twej pamięci bracie1

I pewnego dnia wstałem, dłużej jak godzinę stałem
Nie ruszałem się, kontemplowałem
Może pójdę dysputować z moim bratem
I przyleci jakiś komediant na skrzydłach i zacznie rozkazywać
Namiestnikiem boga się ogłaszać, bynajmniej się tak chciałem
Szlag by trafił te rzeczy, które poznałem
On nie dostał szansy
A ja wyboru nie dostałem

Wstań i zawitaj tu, na moje miejsce
Wstań i zobacz jak wygląda życie
Wstań i daj mi siłę by przestać
Daj mi coś, co odpowie na każde pytanie
Powiedz mi prawdę, czekam, przemyśl to
Jestem sługą bez pana
To właśnie jest moje wahanie
Swoją szansę straciłem na niezdecydowanie

Tu gdzie nie mogłeś stać Ty, to ja teraz stoję
Ty, który ust kobiety nie zasmakujesz
Ty, który umarłeś, Ciebie nie poznałem
Ty, który złości jeszcze nie zaznałeś
Jesteś czysty, wyjścia nie miałeś
Ty, którego nigdy nie słyszałem
Ty, za którym nie tylko ja płakałem
Twoje imię Kacper i tyle Cię zaznałem
Ja o Tobie pamiętam, lecz Cię nie zapamiętałem


requesta di pace 1999

Kanon piękna1

Nasze wargi raz już swe drogi skrzyżowały
Twoje są tak zmysłowe, frywolnie zapraszały,
moje Cię zamiar doznać do końca miały
Bo już pierwszym muśnięciem ich..
Uznałem za kanon piękna, powabny kształt, który zwę doskonałym

Przysiąc mogę
Każdy chciałby, choć na chwilę się w nich zatracić
Musnąć, skosztować, w nich się utopić, pogrążyć!
Ich widok racjonalność stopuje
Kto raz zobaczy, nic nie pomoże, nic nie uratuje

Cóż w Tobie niezwykła siedzi
Że zalotnie błyszczysz złotem
A człowiek wpatrzony bredzi
I gna w nieznane byle tylko dotknąć ten cud
A Ty jak zjawa z Krasińskiego komedii
Karmisz wszystkich pustym talerzem będąc zarazem dla umysłu jak wrzód
I poisz nie do pojęcia urokiem paląc za sobą wszystko!
Jakże to tak?!
Bez wyjątku i rozsądku






Bogu i Diable, nic śmiesznego1

Wieczna wędrówka, błaganie
Bogu ducha winni, a jednak dranie
Stoi Henryk na baszcie zamku warownego,
będziecie kultywować to samo, co my przyjęliśmy
Panie Karuzelski i pański okrągły stół, a pan Kiszkacz?
Leszka Mullera winniście dawien dawno już rozdzierać na pół

Wszakże,
i tak stworzycie nowe klasy polityczne,
i tak poróżnicie społeczeństwo,
a poselstwo Wasze jak jeden mąż skanduje!
Jak lama nonsensami pluje, rozumiesz Pankracy?
Od 2014 mamy Casus foederis,
mówi Ci to coś 1066, pojmujesz Pankracy?
Święta trójca nigdy niezdobyta.
Aż po dziś dzień..
A Tyś Pankracy Casus Belli pod nos nam rzucił,
jak niemowlę pod wycieraczkę.
Głupi! Wy głupi! Lewo-prawe małe śmiecie!
Lud nie wygra, lud jest prosty, nazbyt tępy
Czy rozumiesz? Czy już wierzysz?

Przed największą bitwą burżuazja je do syta,
cała sala wódką nakryta,
medialnym kłamstwem chcę was pokonać,
nie jednym, nie dwoma,
będą paplali, prawych oczerniali!
Boże, wszakże Twej tradycji bronię,
rzecz jasna, że kiedy za antyklerykałem nie stoję
Bądź proszę po mojej stronie,
kiedy ja potrzebuję, wymagam.
Daj mym urzędnikom siłę nadludzką,
by zgodnie przeprowadzali kontrole podatkowe.

Wy w końcu tutaj przyjdziecie
Nieważne czy to będzie SLD, TR, PIS, PSL czy my PO
Zawsze to będzie jedno zło, będziemy podzieleni!
Dlatego Korwin zgiń,
ale nie Ty jeden nie chcesz naszej kasy!


Jakub! Żołnierzy daj na mur.
Będziem do ostatku sił zasad bronił,
bym z kolegami z koryta nadal trwonił.
Nie będziem płaszczyć się przed motłochem.
Henryku jest ich tysiąc ponad!
Ładuj, więc muszkiet za dwóch
Diabeł, jako proch Twój, a w sercu Bóg!
Niech Pankracy o słuszności naszej się dowie,
koryto jest nasze, popisowską śliną je znaczyliśmy!

Bóg sprzedał każdego,
każde istnienie.
Ja Mefisto
Ja z luf ogień, proch i dym.
Będziecie wspomnieniem,
bóg, diabeł tutaj jak i ja Henryk aka Donald Tusk




Wiwat Pankracy! Wiwat nowy ład!
A obrońca wielkiej sprawy wyfrunął z baszty jak ptak,
upadek trwał milijony lat,
w głowie huragan, myśli i wspomnia.
Straciłem syna, jedynego syna.
Trzoda u władzy znów stanie się burżuazją,
a wódz właściciel nowej laski..
Śmierć go w ten czas złapała,
piorunem gniew samowoli ludzkiej okalał
A jednak wygrał bóg z diabłem
Tylko, kto teraz będzie władcą, byle nie żydzi!
Rzeknę krótko, panie Korwin żyj Pan długo!

Z upodobania nawiązanie do;
Nie-Boska komedia, Zygmunt Krasiński




Acta, non verba1

Acta, non verba, czyżby służyła Ci słów rezerwa?
Ja lubię słowa, wyrazy, na przykład krowa
Kiedy ty zaś, litera jest pusta, jawnie jałowa

Ja rzucam słowo
I walczę by przeistoczyło się w czyn
Ty rzucasz bluzgiem, a ono zanika, tak, dym

Ja stworzyłem kartę słów, gry zasady
Ty trzymasz je w głowie, tak o, bez obawy

Tyle, że czasem Ty to ja, a ja to Ty

1775 Rodacy..

Dąb, co wojny przeżył wielkie
Świeża zieleń, wiosna
Spokojny wiatr, a na horyzoncie WRÓG!
U progu granic WRÓG! WRÓG!
Lata całe sąsiady przebrane za przyjaciela
Nadal jesteśmy, a pozostał tylko chłód
Żal, co serce ściska każdego ranka
Ile myśmy Polacy stracili

Wierzba stoi, płacze, kto o Bogu prawi, ja w Boga nie wierzę
Spal się w piekle krzyczą na starych gałęziach Rycerze
Światło wolności, chwała Rycerzom Grunwaldu!
Niech Bóg obaczy naszą siłę
Niech uginają się przed nami narody
Niech ziemia płonie, a broń w dłonie!
Nasza krwawica, miecz przebija wroga skronie
Bij mieczem niemca, wroga!
Bij tatara, niech zawita go trwoga
Bij moskala, niech z cerkwi kopuła spadnie
Niech się moskwa zapadnie!
Niech na Węgrzech strach poczują
Niech turków polskie kopie szczują

Bo Polska ma skrzydła
Polski Huzar latał
Tysiące kopii nabitych na serca moskali
Pola spowite mgłą i chwałą żołnierzy
Od morza do morza kraj wybrany
I tylko my Polacy Moskwę w szachu trzymaliśmy
Smoleńsk Polską zaoraliśmy
Wielka smuta..

Choć nie raz tylko w głowach walka
To zawszem Polakiem był
Za Polskę, konspirację tworzył
Nigdy nie poddał się wrogu
Nigdy rusyfikacji nie uległ narodu
Ni niemiec nie będzie dyktował warunki
Plują pod nogi dla łasej arystokratycznej trzody

Naród za grosz sprzedany
Schlany szlachcic spod bramy..
Chciwe, nędzne barany kradną
Kradną szwedzi
Kradną niemcy
Kradną moskale
Kradną prusacy i austriacy
My sami przeciwko, bośmy są Polacy!
Niech żyje pamięć!
Konfederaci Barscy!

Wolność przypłacona życiem
Wdzięczność nieokazana nigdy dostatecznie

Utracone ziemię racz nam zwrócić Panie
A wojna i tak przyjdzie
Słowa powtarza Rycerz ze starych gałęzi
Ględzi i ględzi ze swym kompanem gawędzi
Prawi o bratach, o Litwinach
Dla niech to też Polacy
Bracia broni, sojusznicy wielcy Litwini jak i My!
Teraz Litwini świnie, nie pamiętają
Głupców plugawych strugają, a naród nasz obrażają!

I czasem patrzy na mnie ten Rycerz z drzewa
Duch i symbol walki tegoż kraju
Nie podniosę wzroku
Żal w sercu kroku dotrzymuje
Padam za nich i proszę o przebaczenie
Wstydziłbym się w oczy popatrzeć
Wstydziłbym się powiedzieć żeśmy są Polacy
To tylko puści ludzie bez pracy
Z podatków naszych politycy
Przemawiają w czterystu sześćdziesięciu z mównicy
Mafii prawnicy
Kraj dziwów i dziwek
Gdzie prawo symbolem głupoty
Gorzką ceną, za którą poseł nigdy nie zapłaci
Na górę wspinają się ostatni patrioci, co ich głów nie widać
A podobno naród nasz jak lawa..

MÓJ KRÓL, ZA ZGODĄ SKONFEDEROWANYCH RZECZYPOSPOLITEJ STANÓW
W TEJ PORZE, GDZIE PRZYWRÓCENIEM SIŁ RZĄDU RZECZYPOSPOLITEJ
MAMY WDZIĘCZNĄ CZUŁOŚĆ DŁUGIEM PAMIĘCI TEGO SZANOWNEGO POLAKA

Rejtan, wróć! Ożyj!
Tak krzyczymy jednogłośnie, nawet nie wiedząc - my dzisiejsi Polacy..


Vincent, ja rozumiem1

Kiedy Król patrzył w dół
Łkał nad Tobą
Pozwolili mu patrzeć
Widział jak deptali Cię namiętnie
Bałwochwalcze tchórze
Motłoch jak moloch
Ty jak dziecię w ofierze
On ciągle płakał, jęczał
Nie myślał już, gdy przegrywał swoje królestwo
Łkał, lecz grał w karty
Krzyczał jakby rozszarpywali jego wnętrzności
Był, zatracił się w tym łez wylewaniu
Jego momot słychać było i w sąsiedniej krainie
Patrzył na to, patrzył jak w agonii wygasasz
Na kolanach, w łachach bez krony powtarzał
Gdzież ta cała miłość zniknęła!
Gdzież jej szukać!
Czy Ci ludzie dalej są ludźmi, czy ciepło w sobie skrywają
Czy też to tylko zwierzęta w człekokształtnej skórze
Szukał tak kolorowej tęczy jak kiedyś mu pokazano
Czy powiesz mu, jak u diabła, odkryć radość na nowo
Niech poczuję znów serca waszego bicie
I chciałbym abyście wiedzieli
On nigdy nie będzie taki sam
Dopóki się nie zmienicie
Teraz nawet i ja wiem, co to człowiek jest

Pomarańczowo brązowe liście ciska wiatr jak latawce
Chłodny powiew łagodzi samopoczucie, lekko opływając twarz
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo go potrzebuję
Kasztany na ziemi leżą bez żalu
Nie lękają się porzucać bezpieczne drwa
Puste zrujnowane pokoje, pustostan wywołuje w ludziach niepokój
Pamiętaj, że już żadne indywiduum na tych krzesłach nie zasiądzie
I nikt też na tych krzesłach nie zazna goryczy
Ni Vincent nie usiądzie
Żaden gość go nie odwiedzi
Nikt drzwi nie otworzy
Vincent umarł, teraz pamięć o nim siedzi
Nawet mój król zrozumiał swój błąd


Ciemna, ciemna noc
Niebo zdaje się być ciemno niebieskie
Cienie na wzgórzach przypominają kurz
Jak to na prawdę wygląda, gdy uwalniałeś swą duszę
Ciemna noc, niech im ktoś wytłumaczy
Nie chcemy mentalnej przemocy
Czy kolor zmienia, jak zmienił Ciebie?
Płatki śniegu uczynią ten krajobraz piękniejszym, chyba
Lecz ludzie pewnie nigdy nie posłuchają
Ciągle Twoja miłość jest prawdziwa
A nadzieję dla was otroki pozostawię w cieniu
Ciemna noc, pusty korytarz z echem przekleństwa
Zaciągnięty smok do obcej jaskini winien czuć się nieswojo
Róża, ona myśli, że wie, co chcę powiedzieć
Jak bardzo chciałeś nas uwolnić
Zwierzyna zwierzynie równa, taka będzie
Ciemna ciemna noc, mogę być już tylko pasażerem
Wiatr kiedyś pochowa mnie, bo któż dostrzeże mnie, albo mój brak?
Jadę, sam w tą ciemną noc

Nie bacząc na otaczających mnie ludzi wyrastających z cieni

Warszawa, 1939

Janeczku mój drogi, Janeczku, kiedy do mnie wrócisz?
Zanim wyślę do Ciebie kolejny list po stokroć razy będę się zadręczała
Że ja śmierć Twoją widziała, czuła i słyszała
O Kochany, serce moje krzyczy!
Czy to kula była? Czy Ci serce pękło?
Życie z Twych oczu iskierek nigdy nie mogło zgasnąć
Pełne radości, zawsze niewinne, chłopięce oczka naiwne
Dwa to były słodkie płomyki
Czy pamiętasz, gdy w domu razem tańczyliśmy?
Włączyłeś płytę, stanąłeś za mną, czułam Twój oddech na sobie
Ten tylko raz drażniłeś się ze mną
Nigdy nie oddam tego, za nic z pamięci nie wydrę, Janku!

A teraz biję się w pierś i z bogiem przepraszam
Janeczku, żołnierzyku mój czyś zraniony?
O Panie sprawuj nad nim opiekę, bom sama go zawiodła
Pilnuj go proszę, bo nie wiem czy powróci

Nie wyznałam Ci miłości, kusiłam Cię
Teraz żal w sercu mym bije, zmieniłam się
Janku, co dzień strach krew w żyłach mi mrozi
I klnę się na boga, że gdybym raz mogła jeszcze Cię pożegnać Kochany
Całowałabym usta Twe, nie lico blade
Widziałam Twego ducha walki i dumę, widziałam!

Mój dzielny Janku wracaj do mnie prędko
Ojca niemiec nam zabrał, świat przestał się tu kręcić, miasto się wypala
Wróć, błagam Cię Janku, czy to moja natura?
Co Cię pochłonęło mój kochany?
Co dzień myślę i płaczę za Tobą
Pociesz matkę, bo płacze po cichu nocami, pociesz ją, gdy mego ojca już nie ma
Warszawa się z rąk Polaków wywinęła, zbawiciela już nie szuka
Nie szuka, sojusz z tchórzami, ich to nie rusza..
Po cóż u licha nam angielskie ulotki, chociaż Francuskie ścierwo kara spotkała
Nie ma tu dla nas nadziei

Pamiętam ciepło Twoich ramion
Dawałeś mi swą obecnością tak nie do opisania szczęście
A ja głupia, a głupia..
Mój Janeczku, me serce Cię teraz błaga i szuka
Czy wojnę sobie za żonę wziąłeś?
Czy tłuc Niemca bardziej aniżeli mnie kochałeś?
Faktu to nie zmieni, bom głupia jest i głupia byłam jak but!