niedziela, 5 stycznia 2014

Lądochodne otroki1

U mego boku nostalgia,
pod nogą, na smyczy.
Tylko ją puszczę, a gryzie i kopie,
hardo się trzyma by być na uwięzi.
Nie śmiem wymienić się wzrokiem,
tylko zabierać ją muszę wieczorami, by przejść się,
zastanowić nad życiem,
i z przymusu ją biorę, nie z własnej woli..

Lądochodne otroki nas ostatnio spotkały,
ładne to.. ładne, mi wtedy gadały,
że zwierzę całkiem zgrabne.
Nic nie odrzekłem, zamilkłem, ciągle myślę,
tylko głupiec ma szczęście.
Przecie każdy te same skrzydła dostał,
jeno w innej cenie może, ale te same.
Czy inaczej malowane były?
Matactwo to jakieś, tworzywo podobno jednakowe..

Od początków dorastania pod nogi wchodziła,
żywa, bo żywa, lelum polelum dużo piła.
Nikt jej nie głaska, z daleka się gapią,
bo śmierdzi, a rzekłbym nawet,
że capi zwątpieniem, konkubina diabła.
Otroki, więc mijają nas nader często z obrzydzeniem,
i tak chodzimy razem krok w krok,
ślubując światu od lat te same, nędzne wartości.
Powinienem mówić na nią, dziwka,
strach czyni, że tytułuję ją per, droga, szanowna pani,
dotrzymując mi kroku przerywa tworzenie.
Sens często mi bierze na własność,
do miski, robiąc z niego strawę.
A jak pić, to tylko moje uradowanie,
w jedną chwilkę wszystko, kiedy ja piję kawę.
Jedną chwilkę tylko,
wy, niewolniki pewno ją znacie,
pomyślcie, jedną chwilkę tylko.

Te lądochodne homo sapiens jutro znów mijają złote wiatraki,
dziesiątego każdego miesiąca łapią je za filcowy frak.
Znam się z nimi, widzę ich na co dzień,
myśmy z tego samego łona, co do jednego.

Każdem po tych samych nominałach,
niewolstwo owej smyczy sięga wszystek nas.
Powiadam wszystek nas!